Publiczna Szkoła Podstawowa im. Jana Pawła II w Belsku Dużym

Na zamku w Liwie.

19 października członkowie Klubu Włóczykija wyruszyli na kolejną swą wyprawę. Tym razem była to wycieczka dla osób o mocnych nerwach, gdyż na szlaku czekały nas spotkania z duchami, zjawami, czarnoksiężnikami i przedmiotami, które służyły im do wywoływania diabelskich mocy.

NA ZAMKU W LIWIE


W piękny słoneczny dzień 19 października, gdy złota polska jesień roztaczała przed nami wszystkie swe uroki, członkowie klubu Włóczykija wyruszyli na kolejną swą wyprawę. Tym razem była to wycieczka dla osób o prawdziwie mocnych nerwach, gdyż na szlaku czekały nas spotkania z duchami, zjawami, czarnoksiężnikami i przedmiotami, które służyły im do wywoływania diabelskich mocy.

Zalany jesiennym słońcem zamek w Liwie – Muzeum Zbrojownia, na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądał groźnie. Tuż obok spokojnie pasły się krowy, wywołując ciekawość i entuzjazm najmłodszych uczestniczek wycieczki, gdyż u nas na wsi obecnie o takie widoki dość trudno. Przekraczając progi muzeum, po raz drugi już (po raz pierwszy w Ciechanowie) znaleźliśmy się w gościnie u księcia Janusza Starszego, gdyż to on był inicjatorem budowy tej warowni na wschodnich rubieżach swego mazowieckiego księstwa. Cóż , sąsiedztwo z Jaćwingami i Litwinami nie zawsze wtedy było dla mieszkańców Mazowsza bezpieczne.

Już w sieni muzealnej stanęliśmy oko w oko z widmem słynnej żółtej damy uwiecznionej na starym portrecie. Pocieszaliśmy się, że mogło być znacznie gorzej, gdyż, jak mówią, nocą, przy pełni księżyca lubi się ona przechadzać po dziedzińcu zamkowym ze swą uciętą głową pod pachą. Na samą myśl o tym widoku dreszczyk przebiega po plecach. Padła ona ofiarą męża zazdrośnika, który bezpodstawnie posądził ją o małżeńską zdradę, gdy zginęły kolejno trzy ofiarowane jej kosztowne pierścienie. Sądził, że trafiły do rąk kochanka wiarołomnej niewiasty, tymczasem złodziejką okazała się najzwyklejsza w świecie sroka. Gdy nieszczęsną białogłowę już ścięto, a prawda wyszła na jaw, nękany wyrzutami sumienia zazdrośnik rzucił się z zamkowej wieży na bruk dziedzińca. W ten sposób on ma również słuszne powody, aby straszyć w Liwie.

Wewnątrz muzeum mogliśmy podziwiać okazy broni białej i palnej pochodzącej z różnych epok – od średniowiecza aż do II wojny światowej. Chłopcy przywdziewali hełmy – szyszaki, psie pyski i przyłbice, w których było im wyjątkowo do twarzy. Pokazywanej nam broni nie oglądaliśmy tylko przez szybki w gablotach – można ją było wziąć do ręki, a nawet podejmować próby markowanych pojedynków z sympatycznym panem przewodnikiem. Ze ścian spoglądały na nas portrety wielkich wodzów i narodowych bohaterów, mogliśmy również oglądać fragmenty słynnej „Panoramy Berezyńskiej”. Zanim podjęliśmy wspinaczkę na wieżę zamkową, zakuliśmy na dziedzińcu w dyby naszego kolegę Janka. I tak mu z tym było do twarzy, że warto chyba przemyśleć próbę zakupienia przynajmniej jednego egzemplarza na użytek szkoły. Na pewno by się przydały!

Nasi klubowicze okazali się prawdziwymi amatorami mocnych wrażeń. Mało im było duchów w Liwie, nieustannie dopytywali się o obiecane im już dawno temu lustro Twardowskiego. By je obejrzeć, udaliśmy się do Węgrowa. Tam podziwialiśmy piękną barokową bazylikę wybudowaną według projektu słynnego Tylmana z Gameren krótko po tym, jak po napaści Szwedów strawił ją pożar. Wewnątrz kościoła mogliśmy obejrzeć iluzjonistyczne freski Michelangela Palloniego, a także jedno z wyobrażeń sławnego „Tańca śmierci”. Wreszcie w zakrystii, nad bocznymi drzwiami wejściowymi mogliśmy, na szczęście z daleka, zerknąć ostrożnie w słynne lustro, przy pomocy którego Twardowski ukazywał zbolałemu Zygmuntowi Augustowi ducha ukochanej, przedwcześnie zmarłej żony – Barbary Radziwiłłówny. Ani królowi, ani magowi nie wyszedł ten eksperyment na zdrowie – krótko potem obydwaj zmarli, a niektórzy dworzanie rozpowszechniali nawet pogłoskę, iż czarnoksiężnik został żywcem porwany do piekła. Legendy pouczają, że zaglądanie do lustra pociąga za sobą wyjątkowo nieprzyjemne następstwa. Sam Napoleon raczył w ataku wściekłości potłuc lustro szpicrutą, gdy zatrzymał się w Węgrowie po drodze do Moskwy w roku 1812 i chcąc zobaczyć przyszłość, ujrzał w lustrzanym odbiciu straszliwą klęskę swojej wielkiej armii. Byli też tacy, którzy w zwierciadle ujrzeli wykrzywione potwornym grymasem oblicze samego diabła. Całe szczęście, że wszyscy uczestnicy wycieczki byli o wiele za niscy, aby spojrzeć wprost w powieszone pod samym sufitem nad drzwiami zwierciadło. W ten sposób nikt nie doznał pomieszania zmysłów, wróciliśmy cali i zdrowi i w listopadzie możemy podjąć kolejną podróż – tym razem śladem człowieka z krwi i kości – wielkiego malarza – piewcy urody Mazowsza Józefa Chełmońskiego.
 

Anna Kocewiak

Zdjęcia: Julka Kocewiak